boukun
2018-06-12 10:05:53 UTC
Kim Dzong Un otrzymał prestiż, nimb światowego lidera i gwarancję
bezpieczeństwa USA. Trump - i świat - uzyskali zobowiązanie Pjongjangu do
"całkowitej denuklearyzacji". To znaczący krok naprzód - o ile tylko
zostanie wcielony w życie.
Po wszystkich fanfarach, serdecznych gestach i wzajmenie wymienianych
komplementach obu przywódców, konkretny owoc szczytu w Singapurze jest
jeden. To podpisane przez nich wspólne oświadczenie. Jego treść można
wyczytać ze zdjęcia zrobionego przez fotografów. Opiera się ono na czterech
punktach:
1) Zobowiązaniu do nawiązania nowych stosunków KRLD z USA "zgodne z
życzeniami obu narodów do pokoju i pomyślności".
2) Zobowiązaniu do zbudowaniu nowego reżimu bezpieczeństwa na Półwyspie
Koreańskim
3) Zobowiązaniu Korei Północnej do pracy w kierunku całkowitej
denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego, zgodnie z tym, do czego Kim Dzong Un
już zobowiązał się podczas spotkania z prezydentem Korei Południowej w
Panmundżonie 28 maja.
4) Zwrocie szczątków jeńców wojny koreańskiej.
W porównaniu do wielkich ambicji administracji Trumpa, której oficjele
obiecywali "całkowite, weryfikowalne i nieodwracalne" rozbrojenie
północnokoreańskiego arsenału nuklearnego, trudno nazwać to wielkim
sukcesem. W dokumencie właściwie nie ma niczego nowego; są jedyne ogólniki i
zobowiązania, które Kim złożył już wcześniej. Przede wszystkim brakuje
kluczowych słów "weryfikacja" i "nieodwracalne". Zamiast "Korea Północna"
jest "Półwysep Koreański", co oznacza, że Pjongjang oczekuje wycofania się
sił USA z Południa. W rzeczy samej już podczas konferencji prasowej Trump
zapowiedział, że skończy z "prowokacyjnymi" ćwiczeniami wojskowymi
amerykańskich żołnierzy na półwyspie, a jego ostatecznym celem jest
całkowite wycofanie wojsk. To byłoby nie tylko zwycięstwo dla Pjongjangu,
ale wielki geopolityczny prezent dla Pekinu.
Historia zatoczy koło?
Znamienne jest to, że tekst deklaracji bardzo przypomina wspólne
oświadczenie USA i KRLD z 1993 roku. Dotyczy ono tych samych kwestii, a
nawet zawiera te same kluczowe słowa dotyczące rozbrojenia nuklearnego.
Koniec końców Kim Dzong Un nie zobowiązał się do niczego ponad to, co
obiecywał jego ojciec. Różnice są dwie - obie na korzyść obecnego dyktatora
z Pjongjangu: Kim Dzong Un spotkał się twarzą w twarz z prezydentem USA, a
Korea Północna posiada już niemal pełny arsenał atomowy. Nie trzeba
przypominać, że deklaracja z 1993 roku ostatecznie nie doprowadziła do
konkretnych rezultatów. Co ciekawe, swoją rękę do tego przyłożył obecny
doradca ds. bezpieczeństwa John Bolton, który był obecny także w Singapurze.
Oczywiście, nie oznacza to, że i tym razem rozmowy zakończą się fiaskiem. To
dopiero początek dłuższego procesu, który może potoczyć się różnie. Być może
Kim Dzong Un rzeczywiście chce podążyć drogą Chin i zmodernizować kraj. Ale
trzeba też pamiętać, że Korea Północna jest mistrzem w dyplomatycznym tańcu,
kluczeniu i zwodzeniu międzynarodowej społeczności.
Dlatego na ten moment bilans rozmów jest zdecydowanie korzystniejszy dla Kim
Dzong Una. Dzięki Trumpowi, który w Singapurze obsypał go komplementami - o
tym, że jest "bardzo utalentowany", "bardzo mądry" i "kocha swój kraj" - Kim
Dzong Un uzyskał to, o co walczył jego ojciec i dziadek: uznanie statusu
jako potęgi nuklearnej. Spotkanie twarzą w twarz, jak równy z równym, z
prezydentem najpotężniejszego mocarstwa świata. Owszem, teoretycznie Trumpa
nic to nie kosztowało. Ale pozbawił się tym samym dużej karty przetargowej
uzyskując w zamian bardzo niepewne korzyści. Jak na samozwańczego geniusza
negocjacji, jest to bardzo mizerny rezultat.
Nadzieja na pokój
Mimo to, szczyt w Singapurze jest krokiem w dobrym kierunku. Oddala świat od
widma wojny nuklearnej i milionów ofiar. Jest początkiem czegoś, co może
zdecydowanie zmienić sytuację międzynarodową. Nawet jeśli nie doprowadzi do
rozbrojenia zbrodniczego reżimu, może przynajmniej go ucywilizować i uczynić
go bardziej przewidywalnym. To byłoby więcej, niż dotychczasowe osiągnięcia
kolejnych prezydentów. W tych niespokojnych czasach nawet taka iskierka
nadziei się liczy.
https://opinie.wp.pl/szczyt-w-singapurze-co-zyskal-kim-dzong-un-a-co-trump-6261919293728897a
Jewno Azef
1h temu
A na co liczyliscie pismaszczyny ,dzien w dzien ględzace masie ciemnej ,ze
Kim "na kolanach" błagał o powtórne sportkanie" ,ze zrobi WSZYSKO co zechcą
USA ,które same nie musza isc na zadne ustepstwa ? Mysleliscie ,ze Kim jest
itioda ,który nie pamięta Libii,Iraku ..wielokrotnego łamania umów przez
jankesa ?Tylko turnie mogą poczuc się rozczarowane.hehe..
@@@
52 min. temu
Kiedyś Ameryka kojarzyła mi się z dzikim zachodem, dolarami, ładnymi
ciuchami, czekoladą, kakaem, ładnymi domami tych co w Ameryce pracowali i
spokojem. Dzisiaj Ameryka to: roszczeniowi Żydzi, krętactwo, wyzysk i
bogactwo osiągnięte dzięki krzywdzie innych narodów.
bogdan19734
7 min. temu
Kim powinien jeszcze nogi umyć dać Trumpowi wode wypić po tym Wypił by.
bezpieczeństwa USA. Trump - i świat - uzyskali zobowiązanie Pjongjangu do
"całkowitej denuklearyzacji". To znaczący krok naprzód - o ile tylko
zostanie wcielony w życie.
Po wszystkich fanfarach, serdecznych gestach i wzajmenie wymienianych
komplementach obu przywódców, konkretny owoc szczytu w Singapurze jest
jeden. To podpisane przez nich wspólne oświadczenie. Jego treść można
wyczytać ze zdjęcia zrobionego przez fotografów. Opiera się ono na czterech
punktach:
1) Zobowiązaniu do nawiązania nowych stosunków KRLD z USA "zgodne z
życzeniami obu narodów do pokoju i pomyślności".
2) Zobowiązaniu do zbudowaniu nowego reżimu bezpieczeństwa na Półwyspie
Koreańskim
3) Zobowiązaniu Korei Północnej do pracy w kierunku całkowitej
denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego, zgodnie z tym, do czego Kim Dzong Un
już zobowiązał się podczas spotkania z prezydentem Korei Południowej w
Panmundżonie 28 maja.
4) Zwrocie szczątków jeńców wojny koreańskiej.
W porównaniu do wielkich ambicji administracji Trumpa, której oficjele
obiecywali "całkowite, weryfikowalne i nieodwracalne" rozbrojenie
północnokoreańskiego arsenału nuklearnego, trudno nazwać to wielkim
sukcesem. W dokumencie właściwie nie ma niczego nowego; są jedyne ogólniki i
zobowiązania, które Kim złożył już wcześniej. Przede wszystkim brakuje
kluczowych słów "weryfikacja" i "nieodwracalne". Zamiast "Korea Północna"
jest "Półwysep Koreański", co oznacza, że Pjongjang oczekuje wycofania się
sił USA z Południa. W rzeczy samej już podczas konferencji prasowej Trump
zapowiedział, że skończy z "prowokacyjnymi" ćwiczeniami wojskowymi
amerykańskich żołnierzy na półwyspie, a jego ostatecznym celem jest
całkowite wycofanie wojsk. To byłoby nie tylko zwycięstwo dla Pjongjangu,
ale wielki geopolityczny prezent dla Pekinu.
Historia zatoczy koło?
Znamienne jest to, że tekst deklaracji bardzo przypomina wspólne
oświadczenie USA i KRLD z 1993 roku. Dotyczy ono tych samych kwestii, a
nawet zawiera te same kluczowe słowa dotyczące rozbrojenia nuklearnego.
Koniec końców Kim Dzong Un nie zobowiązał się do niczego ponad to, co
obiecywał jego ojciec. Różnice są dwie - obie na korzyść obecnego dyktatora
z Pjongjangu: Kim Dzong Un spotkał się twarzą w twarz z prezydentem USA, a
Korea Północna posiada już niemal pełny arsenał atomowy. Nie trzeba
przypominać, że deklaracja z 1993 roku ostatecznie nie doprowadziła do
konkretnych rezultatów. Co ciekawe, swoją rękę do tego przyłożył obecny
doradca ds. bezpieczeństwa John Bolton, który był obecny także w Singapurze.
Oczywiście, nie oznacza to, że i tym razem rozmowy zakończą się fiaskiem. To
dopiero początek dłuższego procesu, który może potoczyć się różnie. Być może
Kim Dzong Un rzeczywiście chce podążyć drogą Chin i zmodernizować kraj. Ale
trzeba też pamiętać, że Korea Północna jest mistrzem w dyplomatycznym tańcu,
kluczeniu i zwodzeniu międzynarodowej społeczności.
Dlatego na ten moment bilans rozmów jest zdecydowanie korzystniejszy dla Kim
Dzong Una. Dzięki Trumpowi, który w Singapurze obsypał go komplementami - o
tym, że jest "bardzo utalentowany", "bardzo mądry" i "kocha swój kraj" - Kim
Dzong Un uzyskał to, o co walczył jego ojciec i dziadek: uznanie statusu
jako potęgi nuklearnej. Spotkanie twarzą w twarz, jak równy z równym, z
prezydentem najpotężniejszego mocarstwa świata. Owszem, teoretycznie Trumpa
nic to nie kosztowało. Ale pozbawił się tym samym dużej karty przetargowej
uzyskując w zamian bardzo niepewne korzyści. Jak na samozwańczego geniusza
negocjacji, jest to bardzo mizerny rezultat.
Nadzieja na pokój
Mimo to, szczyt w Singapurze jest krokiem w dobrym kierunku. Oddala świat od
widma wojny nuklearnej i milionów ofiar. Jest początkiem czegoś, co może
zdecydowanie zmienić sytuację międzynarodową. Nawet jeśli nie doprowadzi do
rozbrojenia zbrodniczego reżimu, może przynajmniej go ucywilizować i uczynić
go bardziej przewidywalnym. To byłoby więcej, niż dotychczasowe osiągnięcia
kolejnych prezydentów. W tych niespokojnych czasach nawet taka iskierka
nadziei się liczy.
https://opinie.wp.pl/szczyt-w-singapurze-co-zyskal-kim-dzong-un-a-co-trump-6261919293728897a
Jewno Azef
1h temu
A na co liczyliscie pismaszczyny ,dzien w dzien ględzace masie ciemnej ,ze
Kim "na kolanach" błagał o powtórne sportkanie" ,ze zrobi WSZYSKO co zechcą
USA ,które same nie musza isc na zadne ustepstwa ? Mysleliscie ,ze Kim jest
itioda ,który nie pamięta Libii,Iraku ..wielokrotnego łamania umów przez
jankesa ?Tylko turnie mogą poczuc się rozczarowane.hehe..
@@@
52 min. temu
Kiedyś Ameryka kojarzyła mi się z dzikim zachodem, dolarami, ładnymi
ciuchami, czekoladą, kakaem, ładnymi domami tych co w Ameryce pracowali i
spokojem. Dzisiaj Ameryka to: roszczeniowi Żydzi, krętactwo, wyzysk i
bogactwo osiągnięte dzięki krzywdzie innych narodów.
bogdan19734
7 min. temu
Kim powinien jeszcze nogi umyć dać Trumpowi wode wypić po tym Wypił by.